Archiwum listopad 2013


PODSUMOWANIE CZĘŚĆ 2
24 listopada 2013, 11:12

Sama nie zauważyłam kiedy znalazłam się w jego ramionach. W jednej chwili stałam na schodach patrząc zszokowana a w drugiej czułam uścisk jego delikatnych a jednocześnie męskich ramion.
  - Jak to możliwe ?! - zawołałam kiedy stwierdziłam, że przywarliśmy do siebie zapominając o Chrisie.
  - Przyjechałem tutaj pół roku temu. Nawet nie wiesz jak nie mogłem się doczekać twojego przyjazdu ! - Uśmiechnął się szeroko i już chciał mnie ponownie wziąć w ramiona kiedy mój braciszek przerwał.
  - Nie zapomnieliście o mnie ? - zapytał z tym swoim francuzkim akcentem – Ja nadal tu jestem i też się cieszę siostrzyczko, że tu jesteś – Wyciągnął ręce w geście uścisku a ja przywarłam do niego promieniejąc z radości.
  - Ja się cieszę jeszcze bardziej głuptasie – jego potężne ramiona miażdżyły mnie tak, że nie umiałam oddychać – ale teraz dobrze by było zaczerpnąć trochę powietrza.
  Puścił mnie kiedy kończyłam te słowa.
  - Pewnie już znudziłem ci się i wolisz pobyć z swoim Nicholasem – zrobił naburmuszoną minę i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia. Złapałam go za rękę i pociągnęłam do siebie.
  - W prawdzie mówiąc chciałam spędzić trochę czasu z wami obyma.
  - I niby mamy się tobą podzielić ? - zażartował Nicholas.
  - Jeśli nie dacie rady …
  - Może pujdziemy do salonu ? - Zaproponował Chris.
   Następne chwile opowiadałam im jak to wybrałam się na malutki spacerek ( nie wspominając o domku na drzewie, który odkryłam po drodze ). Oczywiście nie dało się ominąć parę ripost Chrisa, które były komentarzem do wszystkiego co robiłam. Potem wspomniałam o mojej gadatliwej współlokatorce, do której ( aż dziwne ) Chris nie miał żadnych zastrzeżeń.
  - No więc podsumowując miałam dziś bardzo emocjonujący dzień – mówiąc to westchnęłam z ulgą, ponieważ ten dzień powoli dobiegał końca.
  - No to nieźle. Ale to i tak nie przebije tego dnia w którym Nicholas wywalił spaghetti na Sophie ! Gdybyś widziała jej minę ! Była czerwona jak burak – Chris zaczął się śmiać tak głośno, że wszyscy wokół patrzyli na nas jak na obłąkanych.
  - To nie było specjalnie – zaprzeczył Nich – ale muszę przyznać, że to było niezłe – i chwilę potem dołączył do mojego braciszka, który o mało nie spadł z krzesła, nadal się śmiejąc.
   Nagle w salonie zrobiło się strasznie cicho. Śmiech chłopaków ustał równie szybko jak inne rozmowy. Do pokoju weszła wysoka blondynka. Miała długie, chude nogi i wielkie okrągłe piersi, które wylewały się z obcisłej bluzki. Za nią maszerowały dwie dziewczyny, na które nie zwróciłam nawet uwagi ponieważ wszystkie trzy szły prosto w stronę naszego stolika.
  - Och – mruknął Chris – O wilku mowa.
  - Cześć Nicholas ! Cześć Chris ! - Blondyneczka podeszła bliżej stając naprzeciwko zdezorientowanego Nicholasa – Właśnie słyszałam, że przyjechała twoja siostra i przyszłam ją … - w tym momencie spojrzała na mnie jakby dopiero teraz się zorientowała, że tu jestem – Och ! To zapewne ty jesteś Julie ! - mówiąc to podeszła i uścisnęła mnie lekko. Kiedy się nachyliła z trudem powstrzymałam kichnięcie. Jej perfumy były tak mocne, że czuć je było na kilometr !
  - Tsaa – odparłam kiedy wypuściła mnie z objęć i stała tak uśmiechając się.
  - Jestem Sophie, na pewno Chris ci o mnie wspominał ?
  - Niebardzo – odpowiedziałam zakłopotana. Wtedy Sophie spojrzała na niego z urazem. A może mi się tylko wydawało ?
  - Och, nic nie szkodzi. Chciałam się tylko przywitać. Twój brat tyle o tobie wspominał. Ale do rzeczy – mówiąc to spojrzała na swoje przyjaciółki. Dopiero teraz miałam okazję przypatrzeć się im uważnie. Wyglądały jak bliźniaczki. Ich ciemne włosy sięgały do ramion a smukłe figury świadczyły, że z pewnością nie były modelkami w porównaniu do Sophie. Oczywiście nieoznacza to, że nie były ładne. Po prostu w cieniu swojej przyjaciółóki nikt nie zwracał na nie zabardzo uwagi – Pojutrze jest impreza na twoją cześć. Oczywiście jest ona tajemnicą więc spowiadanie się dyrektorce nie jest dobrym pomysłem . I nie może zabraknąć na niej honorowego gościa – mówiąc to spojrzała na mnie wyczekująco.
  Jednak ja nadal myślałam nad słowem IMPREZA. Po co właściwie ktoś miałby organizować przyjęcie na moją cześć ? Jestem zwykłą uczennicą, która jak wszyscy przyjechała się tu tylko uczyć. Nie jestem nikim ważnym chociaż mój braciszek z tego co wiedziałam był dość lubianym w Akademii ale to nadal nic nie zmieniało.
  - Tak jasne – usłyszałam własne słowa, które rozweseliły jeszcze bardziej Sophie – Oczywiście, że przyjdę.
  - Świetnie. Wszystkie szczegóły powiem ci dzisiaj na kolacji. Mam nadzieję, że usiądziesz z nami przy stoliku ? - zapytała.
  - Jak mogłaby z nami nie siedzieć – głos Chrisa był przekonujący.
  - Zatem do kolacji Julie ! Pa ! - mówiąc swoje słodkie „pa” wyszła z salonu stukając wysokimi obcasami o starą, drewnianą podłogę.
  Usiadłam na krześle nadal nie zabardzo wiedząc co się przed sekundą wydażyło.
  - Woow – mój komentarz był krótki jak spudniczka Sophie ale opisywał to wszystko we właściwy sposób.
  - Ciekawe co ta jędza knuje tym razem – głos Nicholasa był podejrzliwy – Ona jest miła tylko wtedy kiedy chce się komuś podlizać.
  - Dlaczego ktokolwiek miałby mi się podlizywać ? – Spytałam zaskoczona.
  - Sam nie wiem ale co do jednego miała rację – Chris powoli wstał od stołu szturchając Nicha w ramię – za niedługo jest kolacja i nie może ciebie tam zabraknąć. Możesz zabrać tę swoją współlokatoreczkę Vic czy jak ona tam ma.
  - Tak to prawda. Musimy się zbierać. Do zobaczenia Julie – Nicholas schylil się i pocałował mnie w policzek jak to zawsze robił na pożegnanie.
  Jeszcze długo siedziałam przy stoliku sama myśląc o co w tym wszystkim chodziło. Jednak zdałam sobie sprawę, że jestem obiektem spojrzeń wszystkich, którzy byli w tym pokoju. Obserwowana zerwałam się szybko z krzesła i poszłam szybkim krokiem na korytarz.
  Pokonałam parę korytarzy i schodów i nawet się nie zorientowałam a byłam już przed drzwiami. Otwarłam je powoli mając nadzieję, że zobaczę porozwalane ciuchy na moim łóżku. Jednak obraz był zupełnie inny :
  Victoria stała na środku pokoju składając moją bluzkę z koncertu Linkin Park po czym włożyła ją na półkę w szafie w idealnej kosteczce.
  - Długo cię nie było – powiedziała nadal składając moje ciuchy – pomyślałam, że jak wrócisz będziesz zmęczona całą podróżą i jeszcze tym czytaniem książek, że nie będzie ci się chciało układać tych wszystkich ciuchów dlatego ...
  - To bardzo miłe z twojej strony – usiadłam na łóżko – ale nie musiałaś. Co prawda jestem trochę zmęczona ale mam inne wieści.
  - Mianowicie ? - zapytała zaniepokojona.
  - Mianowicie mam propozycję – powiedziałam uśmiechając się do niej. Mało kiedy trafia się współlokatorka, która pomaga ci rozpakowywać twoje rzeczy – Czy nie chciałabys usiąść dzisiaj na kolacji przy stoliku z moim bratem i resztą ?
  Kidy to powiedziałam jej mina zmieniła się na kompletnie zaskoczoną. Pozytywnie zaskoczoną.
  - Żartujesz ?! Przy stoliku Vip-ów ? - słysząc słowo „vip” skrzywiłam się.
  - Żadnych Vip-ów tylko moich znajomych i ich znajomych – te słowa zabrzmiały jakoś dziwnie ale nic nie szkodzi bo do Victori dotarło wszystko.
  - Jeszcze się pytasz ? Każdy chciałby z nimi siedzieć – odłożyła ostatnią bluzkę do szafy i zamknęła drzwiczki.
  - Bez przesady … ale jeśli nie chcesz się spuźnić to powinnyśmy już wychodzić.
  - Już tylko przeczeszę włosy – po czym z prędkością światła pobiegła do łazienki i w tym samym tępie z niej wrtóciła.
                                 
   Wchodząc do stołówki oniemiałam z wrażenia. Była tak duża jak sala gimnastyczna w mojej starej szkole. Chociaż nie dziwię się trochę. W szkole mieszkało około trzystu uczniów. Z pewnością nie pomieścili by się w malutkim pokoju z paronastoma stoliczkami.
  - Julie ! Tutaj ! - Na samym końcu stółówki przy dużym oknie siedział Nich machając do mnie i do Vic. Po drodze zdążyłam się rozejrzeć. Wszystkie twarze zwrócone były w moją stronę. Nagle poczułam lekkie szturchnięcie . Drobna dziewczyna niechcący uderzyła mnie tacą. Spojrzała na mnie błękitnymi oczami i przyglądała mi się chwilę a potem jakby sobie przypomniała.
  - Strasznie przepraszam Julie ! - zrobiła minę jakbym zaraz miała na nią naryczeć.
  - Nic się nie stało – uśmiechnęłam się do niej – też przepraszam. Powinnam była cię zauważyć.
  Dziewczyna jeszcze przez chwilę się na mnie patrzyła a potem odwzajemniła uśmiech i poszła dalej.
  - Pierwszy dzień a już wszyscy cię znają – powiadziała mi na ucho Vic kiedy kierowałyśmy się w stronę stolika.
  - Sama jestem w szoku – powiedziałam też szeptem bo już dotarłyśmy.
  - Cześć Julie ! - Sophie siedziała koło Chrisa i pachała mi ręką.
  - Siadajcie – zachęcił nas Nich – Co tam się stało z tą dziewczyną ? - zapytał po chwili.
  - Ah, nic takiego. Wpadłyśmy na siebie i to wszystko.
  Usiadłam koło Nicholasa a w ślad za mną Vic zrobiła to samo. Przez chwilę siedzieliśmy tak wszyscy w milczeniu.
  - Ah tak ! Byłbym zapomniał - Przerwał w końcu Chris - Julie poznaj Logana - wskazał średniego wzrostu, brązowookiego blondyna, który siedział niemalże na końcu stołu.
  - Witaj Julie - Powiedział.
  - Cześć - Odpowiedziałam z uśmiechem.
  Następnie wskazał na chłopaka siedzącego tuż obok Logana, który był identyczny. No cóż, bliźniaków tutaj nie brakuje - A to jest Patrick.
  - Hej.
  - Cześć.
  - A to jest oczywiście moja siostra Angelina - dokończył Nicholas - Pewnie pamiętasz ją Julie ?
  - Tak oczywiście - Powiedziałam szybko - Jakbym mogła cię zapomnieć ! - Wstałam i uścisnęłam Angeline mocno.
  - Stęskniłam się - powiedziała mi do ucha.
  - Ja za tobą też.
  Kiedy już wszyscy się poznaliśmy, każdy mówił swobodnie. Nie działo się nic ciekawego. Po prostu wszycy gadali, śmiali się i wygłupiali. Jak normalna młodzież. Oczywiście nie dało się nie zauważyć wzroku Chrisa przeszywającego zdezorientowaną Victorię.
  Nagle wszystkie rozmowy ucichły i do stołówki wkroczyła dyrektorka. Panna Donna Livandii.
  - Och zaczyna się - powiedział Patrick.
  - No to powodzenia Julie - Szepnęła Angelina powoli wstając od stołu.
  Wraz z nią wszyscy jak na rozkaz z jadalni zaczęli wstawać od swoich stolików. W pomieszczeniu zostawali tylko nieliczni. W tym ja.

Część 1 POCZĄTEK
08 listopada 2013, 17:19

 Była przepiękna gwieździsta noc. Już wtedy wiedziałam, że jest wyjątkowa.

Miałam wtedy cztery lata. Siedziałam z dziadkiem Antony'm przed domem na werandzie, otulona ciepłym kocem trzymając kubek z goroncą czekoladą w dłoniach. Dziadek siedział obok i tuląc mnie do siebie opowiadał moją ulubioną historię o duszach ludzi, które po śmierci zamieszkują w kosmosie w postaci gwiazd. Słuchałam ją z zaciekawieniem nie zwarzając na muskający mnie zimny powiew wiatru. Mimo gęsiej skórki chciałam usłyszeć ją do końca.

- ... i pewnego dnia znajdę się tam i ja - dokończył lekko szturchając mnie żebym powoli się zbierała.

- Dziadziusiu, czy możemy zostać jeszcze chwilkę, bo te gwiazdy są takie śliczne ? - zapytałam, jeszcze bardziej zawijając się w miękki koc. A on tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko jak to na dziadka przystało.

- A opowiadałem ci już o tym jak wraz z twoim tatą kiedy był w twoim wieku wybraliśmy się do lasu na polowanie ? - uśmiechnął się jeszcze promienniej i zaczął wspominać.

Co działo się potem pamiętam jak przez mgłę. Przypomniałam sobie jak dziadek mówił jak mój tata wystraszył zwierzynę swoim ś p i e w a n i e m a następnie jak obudziłam się w cieplutkiej pościeli w moim pokoju. Pewnie przeniósł mnie kiedy zamknęłam oczy.

 

                                                                           * * *

Teraz nikt mi nie opowiada na dobranoc.

Teraz nikt mnie nie przenosi do łożka kiedy przypadkiem zasnę w innym miejscu.

Teraz nikt mnie tak nie kocha jak on.

 

                                                                               * * *

Siedzę, lekko kołysząc się na starej huśtawce w ogrodzie. Wokół leży pełno liści w jesiennych barwach tworząc kolorowy płaszcz okrywający tereny domu dziecka św. Marii. Chłodny wiatr otula moje plecy dając do zrozumienia, że najwyższy czas zacząć cieplej się ubierać. Mając na sobie jedynie zwykłą bluzę i ulubione dżinsy czuję zmianę temperatury. Jeszcze niecały miesiąc temu chodziło się w krótkich spodenkach i cieszyło się wakacjami, które już pojutrze dobiegną końca.

Szelest liści, i już wiem kto poraz kolejny dzisiaj próbuje mnie pocieszyć.

- Masz zamiar przesiedzieć tu całe popołudnie ? - zapytała spokojnym i niskim głosem.

- To moje ostatnie chwile - westchnęłam – niewybaczyłabym sobie gdybym nie spędziła ich właśnie tutaj – Susan zrobiła oburzoną minę – oczywiście w towarzystwie mojej najlepszej przyjaciółki.

Podeszła bliżej i przytuliła mnie mocno. Uśmiechnęłam się szeroko i poraz pierwszy w tym ponurym dniu zapomniałam o wyjeździe.

Następne pół godziny spędziłyśmy w ciszy leżąc na kolorowych liściach i ciesząc się ostatnimi wspólnymi chwilami. To było takie nasze ciche pożegnanie.

- Dziewczynki ! - głos panny Emily rozbrzmiewał po całym ogrodzie. Miałam ochote teraz schować się pod liśćmi i nie wychodzić spod nich aż limuzyna nie odjedzie sprzed domu dziecka ­ Co wy robicie ? Nie powinno się leżeć na brudnej ziemi ! A zwłaszcza ty Julie ! Nie powinnaś przecież przyjechać do nowej szkoły cała ubrudzona błotem ! Nie będę się za ciebię wstydzić. Proszę natychmiast wstawać i zabrać resztę swojego bagażu do samochodu. Już jesteś spóźniona – panna Emily skierowała się w stronę auta a my nadal roześmiane leżałyśmy na ziemi.

- Pujdę lepiej po resztę swoich rzeczy. Zaczekasz na mnie przed bramą ?

- Jasne.

 

Powoli wstałam z ziemi i pomaszerowałam do swojego pokoju.

Ostrożnie weszłam tylnym wejściem, które od dawna służyło mnie i Sus do wymykania się z domu na różne okazje. Emily już dawno pewnie o nim zapomniała, i dobrze, ponieważ ten korytarzyk to najkrótsza droga do naszego pokoju.

Kiedy już dotarłam, uchyliłam lekko stare drzwi. W pomieszczeniu było duszno. Ponieważ nie chciałam się spóźnić zabrałam tylko do torebki telefon, parę miętówek i nowy mundurek, który będę musiała nosić kiedy dojadę na miejsce.

- Julie ! - z dołu słychać już było pośpieszne krzyki panny Emily.

Wyszłam już tradycyjnie głównym wyjściem gdyż naprzeciwko czekała na mnie przepiękna czarna limuzyna.

- Julie ! - tym razem to Sus, która czekała na mnie ze łzami w oczach. Próbowała coś powiedzieć ale jej drrzący głos nie pozwolił nic mówić. Podała mi tylko fioletowe pudełko, przytuliła mocno i patrząc jak panna Emily wpycha mnie na tylne siedzenie samochodu biernie się temu przyglądała. Ja sama nie protestowałam. Dobrze wiedziałam, że Susan i tak nie da rady nic powiedzieć. Jeszcze przez szybę powiedziałam ciche „dziękuję” i odjechałam...

 

* * *

 

Przez całą drogę nie mogłam oderwać oczu od średniej wielkości purpurowego pudełka. Leżało tak obok mnie i za każdym razem kiedy spoglądałam w jego stronę dało się słyszeć ciche „otwórz mnie”. Jednak wiedziałam, że jeśli teraz je otworze ponownie się rozpłacze a co dopiero uporałam się z uciążliwymi łzami, które męczyły mnie przez te wszystkie mile. Zastanawiałam się co teraz robi Sus ? Czy tak jak ja nie umie się pogodzić z rozstaniem ? Czy może próbuje zamaskować ból, który przeżywa przez naszą stratę. Obiecałam jej, że kiedy przyjadę od razu do niej napiszę. Ale co ?

„ Cześć Sus. Jest fajnie, szkoda, że nie jesteś tu ze mną. Bardzo tęsknię, Julie.”

Zresztą nie mam ochoty teraz nad tym myśleć. Jako, że jedziemy aż do Londynu przez cały dzień i noc, jestem już trochę zmęczona.

 

Budzę się z okropnym bólem głowy. Wokół mnie jest pełno porozwalanych chusteczek, wyraźny ślad tego, że nadal nie pogodziłam się z utratą mojej jedynej przyjaciółki.

- Panienko Julie, już dojechaliśmy – głos Johna odbijał mi się echem w napęczniałej głowie.

John od początku pracował jako zaufany szofer mojej opiekunki z domu dziecka – panny Emily. Jako, że jej samej nie chciało się mnie zawozić tutaj, posłała jego. Pewnie teraz świętuje popijając capuccino i ciesząc się, że w końcu się mnie pozbyła.

Usłyszałam odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. John wysiadł zza kierownicy i od razu zabrał się za wypakowywanie walizek z bagażnika, a ja nadal patrząc w stos chusteczek nie miałam najmniejszej ochoty aby opuszczać tylne siedzenie samochodu. Jednak John nie dał mi wyboru. Otwierając tylne drzwi oślepia mnie światło dnia. Chusteczki wylatują z siedzenia i spadają na czarny żwir, którym obsypany jest podjazd Akademii High Moon.

- Jakże...- wysoka kobieta w długiej spudnicy i wysoko upiętym koku stała na wprost mnie wyraźnie z zszokowaną miną - ...miło panienkę poznać.

Kiedy wysiadam kobieta przypatruje mi się uważnie. John stoi obok mnie z walizkami w dłoniach. Ja jednak nie zważam uwagi na żadne z nich.

Ogromny budynek wyglądający zza pleców wysokiej kobiety aż się prosi, żeby na niego spojrzeć. Szara cegła i brak farby dają mu średniowieczny wygląd. Cztery duże wieże sterczące z wysokich murów wyróżniają liczne okna i gargulce, które się w nie wglądają. Dookoła tylko ciemny las. W tej chwili tylko jedno słowo może opisać bezbłędnie to oto miejsce : z a m e k.

- Ojej – wydałam z siebie ciche słowo podziwu. Sama nie mogłam uwierzyć, że w XXI wieku istnieją jeszcze takie … takie szkoły.

- Tak wiem. Moja reakcja była taka sama kiedy poraz pierwszy ujrzałam Akademie High Moon – Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem - Nazywam się Donna Livandii i jestem dyrektorką w tutejszej szkole. Ty zapewne jesteś Julie Moon. Jak już mowiłam bardzo miło cię poznać a teraz bardzo bym prosiła abyś udała się za mną. Z przyjemnością pokażę ci twój nowy pokój i przedstawię cię z twoją nową współlokatorką.

 

Wszystko później minęło jeszcze szybciej. Okazało się, że mojej współlokatorki nie ma w pokoju, dlatego John pomógł mi zanieść bagaże i nawet się nie żegnając wyjechał. Dyrektorka dała mi plan zajęć oraz podręczniki i zostawiła mnie samą z informacją, że mam się zjawić na kolacji o osiemnastej. A teraz leżę sobie na swoim nowym łóżku myśląc o tym co by było gdybym potajemnie wymknęła się na krótki spacer po ogrodzie. Pomysł jest bardzo kuszący dlatego bez wahania wkładam mój czarny płaszcz i chwilę później jak najciszej zamykam za sobą drzwi.

Chowając się za ścianą dzielącą internat od korytarza sprawdzam czy nikogo w pobliżu nie ma. Kiedy upewniam się, że nikt mnie nie zobaczy mam czas aby przyjżeć się jemu wyglądowi.

Korytarz jak to korytarz nie ma w sobie nic szczególnego, oprócz ogromnych witrażów po prawej stronie. Było ich pięć. Przedstawiały jakieś dziwne postacie. Na pierwszym stał jakiś męszczyzna z piórem w dłoni wpatrując się w jakieś drzwi. Przypatrując się im dokładniej zauważyłam dużą kłódę na ich klamce. „Co może znajdować się za tymi drzwiami tak cennego, żeby zamykać to na tak wielką kłódkę?”Naglenabrałam ogromnej ciekawości, żeby to sprawdzić. Jednak nie chciałabym zostać przyłapana pierwszego dnia w szkole na zakradaniu się do zastrzeżonego pokoju. Jeszcze by naskarżyli pannie Emily a wtedy miałabym kilkugodzinny wykład przez telefon...

Na samą myśl przebiegły mnie ciarki. Ostrożnie schodząc po schodach zauważyłam kolejną dziwną rzecz. W tej szkole nie było barierek przy schodach. Zauważyłam to kiedy przechodziłyśmy tędy z Panną Donną, lecz nie miałam okazji zapytać się o to, gdyż dyrektorka przez całą drogę tłumaczyła mi zasady panujące w Akademii.

Nie zwracając uwagi na kolejne niepokojące mnie elementy pchnęłam ogromne drewniane drzwi główne. Powitał mnie orzeźwiający powiew znajomego wiatru. Przywitałam go z uśmiechem a następnie ruszyłam w kierunku lasu. Podobnie jak we Francji tutaj już zdążyły opaść wszystkie liście, tworząc kolorową paletę barw. W pewnym momencie nadeszła mnie straszliwa ochota aby wziąć w dłoń zwykły szkicownik i ołówek i jednym machnięciem przelać ten obraz na kartkę.

Kiedyś kochałam szkicować. Dziadek uważał to za talent a ja za jedną z form spędzania wolnego czasu. Wtedy miałam go tak dużo, że codziennie zajmowałam się czym innym. Jednak rysowanie nigdy mi się nie znudziło.

Mimo, że jest mi trochę zimno wcale nie zamierzam już wracać. Wręcz przeciwnie dalej podążam w głąb lasu. W pewnym momencie słyszę cichy szum liści. Zatrzymuję się gwałtownie i odwracam się z niesamowitą szybkością. Niemożliwe co strach może zrobić z człowiekiem.

Zza krzaku wyskoczył mały jelonek. Miał około metra wzrostu i cały polany był w malutkie, białe cętki. Powoli zbliżył swój pyszczek w moją stronę. Ostrożnie wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Już wyciągał język, żeby ją polizać gdy nagle usłyszałam kolejny szum, tylko głośniejszy. Zdala zobaczyłam dużą sarnę, pewnie jego matkę.

- No dalej malutki. Zmykaj – szepnęłam do niego a on szybko się poderwał i ruszył w kierunku łani. Jeszcze długo tak stałam patrząc na znikającą za drzewami sarnę ze swoim młodym. Jednak moje zauroczenie nimi nie trwało w nieskończenie. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który dostałam od Susan na czternaste urodziny. Wskazywał wpół do osiemnastej. Najwyższy czas wracać do Akademii.

  Postawiłam krok gdy zdałam sobie sprawęz tego, że najwidoczniej nie mam pojęcia w którym kierunku mam iść. Mury szkoły dawno znikły mi z oczu. Jedyne co teraz widziałam to łyse drzewa i leżące pod nimi liście. Obróciłam się jeszcze raz we wszystkie strony … i jest ! Dostrzegłam jakiś ciemny cień niedaleko stąd. W głębi duszy miałam nadzieję, że to jakiś domek, w którym będzie ktoś kto wskarze mi drogę zpowrotem do AHM. Powolny spacer przerodził się w szybki marsz, jednak uznałam, że to nadal za wolno. Po paru minutach biegu byłam już przy dziwnym „cieniu”.

Przynajmniej miałam po części rację. Był to domek. Jednak nie sądzę aby był przez kogoś zamieszkiwany. Jedynymi wadami było to, że był on na drzewie i miał, można to tak ująć „trochę za dużo dopływu świeżego powietrza”. Miałam ochotę opaść na ziemię i zacząć płakać. Było już za piętnaście osiemnasta a ja nadal byłam w tym okropnym lesie, nie znając drogi do Akademii. Spojrzałam w górę. Na niebie zaczęły pojawiać się szare chmurki, które nie zwiastowały nic innego jak deszcz. Zupełnie jakby pogoda zmieniała się wraz z moim nastrojem. Chciało mi się płakać. Nagle jak na zawołanie krople deszczu powoli zaczęły spadać z nieba. Bez zastanowienia wspięłam się po starej lince, która zwisała z domku.

Gdyby nie dziury i kolor drewna powiedziałabym „Uroczo” jednak o tych rzeczach nie dało się zapomnieć. Deszcz zaczął padać coraz bardziej. Przez otwory wlewała się woda. Na szczęście ktoś był na tyle pomysłowy, żeby wstawić tu niedużą kanapę. Na niej leżał ciepły koc a obok jakaś książka. Podeszłam i wzięłam ją do rąk. „Romeo i Julia”. Dalej postawiony był maltki stoliczek zapadający się pod ciężarem kolejnych książek. Wszystkie należały do szekspira : „Hamlet”, „Otello”, „Kariolan” i inne. Byłam zaciekawiona wyborem mieszkańca tego domku. Niemogłabym czytać samych tragedii i dramatów. To zbyt przygnębiające czytać o takich rzeczach. Później człowiek kompletnie traci na psychice i wariuje...

Tak bardzo zajęłam się oglądaniem książek, że niezauważyłam kiedy słońce ponownie wyszło rzucając parę promieni wewnątrz domku. Przy nich wyglądał jeszcze bardziej przytulnie.

Starannie zeszłam przy pomocy tej samej linki i rozejżałam się ponownie. Niemożliwe ! Na wprost biegła wydeptana przez kogoś ścieżka. Jak mogłam jej nie zauważyć ! Zapominając o domku pobiegłam jej śladem, mając nadzieję, że prowadzi ona do szkoły. Parę minut później dotarłam do tych samych drzwi, którymi wymknęłam się na „spacer”.

Trochę mokra wyczyściłam buty o wielką i szorstką wycieraczke a następnie pobiegłam schodami na trzecie piętro. Stamtąd skręciłam w wschodnią wieżę i wdrapałam się na jej sam szczyt. Kiedy dotarłam na górę byłam kompletnie padnięta. Jednym ruchem pociągnęłam za klamkę.

- Panienko Julie ! - Na środku pokoju stała wysoka kobieta w długiej czarnej spudnicy i szarym swetrze. Włosy miała upięte w sterczący na czubku głowy kok

- to była panna Donna Livandii – Gdzieś ty się podziewałaś ?

Obok niej na łóżku siedziała średniego wzrostu dziewczyna. Miała długie blond loki i łagodne rysy twarzy. Niebieskie oczy miała spuszczone w dół, pokazując swoje długie i gęste rzęsy.

- Chciałam wyprostować nogi po podróży – wypaliłam szybko nadal przyglądając się siedzącej dziewczynie u boku dyrektorki – byłam tylko na spacerze w ogrodzie – dodałam pospiesznie.

- Panienko Julie – westchnęła – Nie można opuszczać murów Akademii bez pozwolenia jakiegokolwiek nauczyciela.

- Ależ ja nie opuszczałam murów tej szkoły – skłamałam – ja tylko chciałam zapoznać się z terenem i … - zająkałam się.

- Pewnie chciałaś sprawdzić gdzie są twoje sale lekcyjne – usłyszałam nagle głos dziewczyny zza pleców dyrektorki.

-Tak, właśnie – dyrektorka ostrym wzrokiem spojrzała na dziewczynę, która tym razem wpatrywała się we mnie ze współczuciem.

- No dobrze. To twój pierwszy rok tutaj. Dlatego, że nie znasz jeszcze tutejszego regulaminu daruje ci to. Ale pamiętaj, że musisz mieć pozwolenie aby opuścić szkołę. Jako zadanie pujdziesz do biblioteki i przeczytasz historię Akademii – patrzyła na mnie z niewiarygodnym jadem w oczach – I nie obchodzi mnie to, że akademie założył twój pra dziadek. A do tego przepiszesz mi cały regulamin i przyniesiesz mi go jutro po lekcjach.

Zrobiła zwycięzką minę i wyszła trzaskając za sobą drzwiami. Stałam tak zdrętwiała wpatrując się w podłogę.

- Nie martw się nią – blondynka wstała z łóżka i podeszła do mnie wyciągając rękę – jestem Victoria. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy z twoim zadaniem z miłą chęciom ci pomogę.

-Jestem Julie – podałam jej dłoń – dziękuję.

-Naprawdę mówię, żebyś się nią nie przejmowała – wzięła z biórka kolorowe czasopismo i usiadła na łóżku – ona zawsze straszy nowych uczniów. Nie lubi jak uczniowie nie przestrzegają zasad ale jest nawet w porządku. Trzeba tylko przestrzegać ten regulamin. Z resztą chyba po raz pierwszy widziałam ją w takim stanie. Zazwyczaj kiedy ktoś opuszcza AHM nie upomina go tylko od razu daje mu za karę jeden tydzień uporządkowywania aktów szkoły. Więc ten kto zrobił sobie spacerek ma do końca życia wyuczone, że nie warto wychodzić w zamian za sprzątanie. Upiekło ci się – kończąc to przewróciła stronę czasopisma i zajęła się jego czytaniem.

Gdy zobaczyłam Victorię przy dyrektorce nigdy nie pomyślałabym, że potrafi aż tyle gadać. Pewnie powinnam się cieszyć, że ktoś tutaj w ogóle chce ze mną rozmawiać.

- Skąd pochodzisz ? - Vic odłożyła pismo i usiadła po turecku naprzeciw mnie.

- Z Francji. Mieszkałam na obrzerzach paryża.

- Naprawdę ? Kocham paryż ! Chociaż nigdy tam nie byłam. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć wieżę Eiffla wieczorem, kiedy jest podświtlona. Niestety nigdy jej nie zobaczę. Nie mam kasy, żeby podróżować aż tak daleko. A ty dlaczego wybrałaś akurat Akademie High Moon ?

- Nie wybrałam jej. Po prostu muszę tu chodzić i tyle – podniosłam walizkę i położyłam ją na moim łóżku. Powoli rozpięłam zamek. Wszystkie ciuchy leżały poskładane w kostki. Na samym wierzchu leżał mundurek, który schowałam na postoju w przydrożnym sklepie.

- Dlaczego ?

- Ponieważ mój pradziadek ją założył. Potem chodził tu mój dziadek, tata, brat a teraz nadeszła moja kolej – westchnęłam. Nie lubiałam opowiadać o mojej rodzinie, ale pomyślałam, że jeśli ja się otworzę ona zrobi to samo.

Wzięłam parę bluzek i włożyłam je do otwartej szuflady kiedy Vic nadal patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- Żartujesz ?! Chris Moon to twój... - przerwał jej sygnał mojego telefonu. „O wilku mowa”. Mój kochany braciszek raczył się odezwać.

- Jak się miewa moja siostra w nowej szkole ? - w słuchawce usłyszałam roześmiany głos Chrisa. W tle dochodziły jakieś szepty. Najwidoczniej nie był sam.

- Całkiem nieźle, pomijając fakt, że parę minut temu Panna Donna Livandii oryczała mnie za wyjście z internatu bez jej pozwolenia i dała mi świetne zadanie. Chyba nieźle co ? - zapytałam z ironią.

- Tak – przerwa na śmiech – nie jest tak źle. Mam coś co cię pocieszy.

- Bilet do domu ? - zapytałam choć znałam odpowiedź na to pytanie.

- Niestety nie ale możesz przyjść przed biblioteke to się przekonasz.

Nie zdążyłam zapytać gdzie jest biblioteka, bo się rozłączył. Rzuciłam telefon na biórko i zajęłam się dalszym rozpakowywaniem rzeczy. Postanowiłam, że nie będę zawracała sobie głowy Chrisem. Pewnie się tylko wygłupia. Jednak ciekawość i tak zżerała mnie od środka.

- Victoria, wiesz może gdzie znajduje się biblioteka ? - zapytałam po chwili.

- Oczywiście. Musisz zejść do głównego korytarza i dojść aż do samego końca. Tam będą schody, którymi zejdziesz w dół. Tam będzie biblioteka – zakończyła z uśmiechem – A jeśli będziesz chciała to mogę ci pomóc.

-Nie dzięki – powiedziałam uprzejmnie – tylko tak się pytam. No wiesz, na przyszłość – uśmiechnęłam się do niej wymijająco i pomyślałam o niespodziance. Nagle komórka wydała z siebie dziwięk.

Podeszłam i otworzyłam smsa.

Niespodzianka nie będzie długo czekać. Pośpiesz się.”.

Nie wytrzymam. Muszę się dowiedzieć co mój kochany starszy braciszek dla mnie przygotował.

- Wiesz co, chyba będzie lepiej jeśli wypożyczę tę książkę z historią już teraz. Wypakowywanie rzeczy może poczekać. Wrócę za chwilę – mówiąc to zamykałam za sobą drzwi zostawiają Victorię samą.

No więc tak. Głównym korytarzem do końca a potem w dól. Chyba nie zapomnę. A jeśli Chris robi sobie ze mnie znowu żarty. Zanim wyprowadził się z domu dziecka uwielbiał wkręcać mnie i Sus. Może zostało mu to do tej pory ? Jeśli tak to obrażę się na niego.

Powoli schodzę chodami w dół. Moim oczom ukazuje się ogromna sala zapełniona milionami książek. Zaparło mi dech w piersiach. Jednak po chwili dostrzegłam coś jeszcze, a mianowicie kogoś jeszcze. Naprzeciwko schodów stał roześmiany Chris. Miał uczesane blond włosy, co było dla niego żadkością. W prawdzie mówiąc nigdy nie chciało mu się ich czesać. Ale nie to najbardziej mnie zaskoczyło. Był to jego ubiór. Bordowa bluza i jasne dżinsy tym bardziej nie były w jego stylu.

Po chwili wpatrywania się w Chrisa zauważyłam, że nie stoi on sam. Obok niego stał ktoś. Ktoś kogo dobrze znałam. To właśnie ten ktoś był niespodzianką.