Archiwum 08 listopada 2013


Część 1 POCZĄTEK
08 listopada 2013, 17:19

 Była przepiękna gwieździsta noc. Już wtedy wiedziałam, że jest wyjątkowa.

Miałam wtedy cztery lata. Siedziałam z dziadkiem Antony'm przed domem na werandzie, otulona ciepłym kocem trzymając kubek z goroncą czekoladą w dłoniach. Dziadek siedział obok i tuląc mnie do siebie opowiadał moją ulubioną historię o duszach ludzi, które po śmierci zamieszkują w kosmosie w postaci gwiazd. Słuchałam ją z zaciekawieniem nie zwarzając na muskający mnie zimny powiew wiatru. Mimo gęsiej skórki chciałam usłyszeć ją do końca.

- ... i pewnego dnia znajdę się tam i ja - dokończył lekko szturchając mnie żebym powoli się zbierała.

- Dziadziusiu, czy możemy zostać jeszcze chwilkę, bo te gwiazdy są takie śliczne ? - zapytałam, jeszcze bardziej zawijając się w miękki koc. A on tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko jak to na dziadka przystało.

- A opowiadałem ci już o tym jak wraz z twoim tatą kiedy był w twoim wieku wybraliśmy się do lasu na polowanie ? - uśmiechnął się jeszcze promienniej i zaczął wspominać.

Co działo się potem pamiętam jak przez mgłę. Przypomniałam sobie jak dziadek mówił jak mój tata wystraszył zwierzynę swoim ś p i e w a n i e m a następnie jak obudziłam się w cieplutkiej pościeli w moim pokoju. Pewnie przeniósł mnie kiedy zamknęłam oczy.

 

                                                                           * * *

Teraz nikt mi nie opowiada na dobranoc.

Teraz nikt mnie nie przenosi do łożka kiedy przypadkiem zasnę w innym miejscu.

Teraz nikt mnie tak nie kocha jak on.

 

                                                                               * * *

Siedzę, lekko kołysząc się na starej huśtawce w ogrodzie. Wokół leży pełno liści w jesiennych barwach tworząc kolorowy płaszcz okrywający tereny domu dziecka św. Marii. Chłodny wiatr otula moje plecy dając do zrozumienia, że najwyższy czas zacząć cieplej się ubierać. Mając na sobie jedynie zwykłą bluzę i ulubione dżinsy czuję zmianę temperatury. Jeszcze niecały miesiąc temu chodziło się w krótkich spodenkach i cieszyło się wakacjami, które już pojutrze dobiegną końca.

Szelest liści, i już wiem kto poraz kolejny dzisiaj próbuje mnie pocieszyć.

- Masz zamiar przesiedzieć tu całe popołudnie ? - zapytała spokojnym i niskim głosem.

- To moje ostatnie chwile - westchnęłam – niewybaczyłabym sobie gdybym nie spędziła ich właśnie tutaj – Susan zrobiła oburzoną minę – oczywiście w towarzystwie mojej najlepszej przyjaciółki.

Podeszła bliżej i przytuliła mnie mocno. Uśmiechnęłam się szeroko i poraz pierwszy w tym ponurym dniu zapomniałam o wyjeździe.

Następne pół godziny spędziłyśmy w ciszy leżąc na kolorowych liściach i ciesząc się ostatnimi wspólnymi chwilami. To było takie nasze ciche pożegnanie.

- Dziewczynki ! - głos panny Emily rozbrzmiewał po całym ogrodzie. Miałam ochote teraz schować się pod liśćmi i nie wychodzić spod nich aż limuzyna nie odjedzie sprzed domu dziecka ­ Co wy robicie ? Nie powinno się leżeć na brudnej ziemi ! A zwłaszcza ty Julie ! Nie powinnaś przecież przyjechać do nowej szkoły cała ubrudzona błotem ! Nie będę się za ciebię wstydzić. Proszę natychmiast wstawać i zabrać resztę swojego bagażu do samochodu. Już jesteś spóźniona – panna Emily skierowała się w stronę auta a my nadal roześmiane leżałyśmy na ziemi.

- Pujdę lepiej po resztę swoich rzeczy. Zaczekasz na mnie przed bramą ?

- Jasne.

 

Powoli wstałam z ziemi i pomaszerowałam do swojego pokoju.

Ostrożnie weszłam tylnym wejściem, które od dawna służyło mnie i Sus do wymykania się z domu na różne okazje. Emily już dawno pewnie o nim zapomniała, i dobrze, ponieważ ten korytarzyk to najkrótsza droga do naszego pokoju.

Kiedy już dotarłam, uchyliłam lekko stare drzwi. W pomieszczeniu było duszno. Ponieważ nie chciałam się spóźnić zabrałam tylko do torebki telefon, parę miętówek i nowy mundurek, który będę musiała nosić kiedy dojadę na miejsce.

- Julie ! - z dołu słychać już było pośpieszne krzyki panny Emily.

Wyszłam już tradycyjnie głównym wyjściem gdyż naprzeciwko czekała na mnie przepiękna czarna limuzyna.

- Julie ! - tym razem to Sus, która czekała na mnie ze łzami w oczach. Próbowała coś powiedzieć ale jej drrzący głos nie pozwolił nic mówić. Podała mi tylko fioletowe pudełko, przytuliła mocno i patrząc jak panna Emily wpycha mnie na tylne siedzenie samochodu biernie się temu przyglądała. Ja sama nie protestowałam. Dobrze wiedziałam, że Susan i tak nie da rady nic powiedzieć. Jeszcze przez szybę powiedziałam ciche „dziękuję” i odjechałam...

 

* * *

 

Przez całą drogę nie mogłam oderwać oczu od średniej wielkości purpurowego pudełka. Leżało tak obok mnie i za każdym razem kiedy spoglądałam w jego stronę dało się słyszeć ciche „otwórz mnie”. Jednak wiedziałam, że jeśli teraz je otworze ponownie się rozpłacze a co dopiero uporałam się z uciążliwymi łzami, które męczyły mnie przez te wszystkie mile. Zastanawiałam się co teraz robi Sus ? Czy tak jak ja nie umie się pogodzić z rozstaniem ? Czy może próbuje zamaskować ból, który przeżywa przez naszą stratę. Obiecałam jej, że kiedy przyjadę od razu do niej napiszę. Ale co ?

„ Cześć Sus. Jest fajnie, szkoda, że nie jesteś tu ze mną. Bardzo tęsknię, Julie.”

Zresztą nie mam ochoty teraz nad tym myśleć. Jako, że jedziemy aż do Londynu przez cały dzień i noc, jestem już trochę zmęczona.

 

Budzę się z okropnym bólem głowy. Wokół mnie jest pełno porozwalanych chusteczek, wyraźny ślad tego, że nadal nie pogodziłam się z utratą mojej jedynej przyjaciółki.

- Panienko Julie, już dojechaliśmy – głos Johna odbijał mi się echem w napęczniałej głowie.

John od początku pracował jako zaufany szofer mojej opiekunki z domu dziecka – panny Emily. Jako, że jej samej nie chciało się mnie zawozić tutaj, posłała jego. Pewnie teraz świętuje popijając capuccino i ciesząc się, że w końcu się mnie pozbyła.

Usłyszałam odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. John wysiadł zza kierownicy i od razu zabrał się za wypakowywanie walizek z bagażnika, a ja nadal patrząc w stos chusteczek nie miałam najmniejszej ochoty aby opuszczać tylne siedzenie samochodu. Jednak John nie dał mi wyboru. Otwierając tylne drzwi oślepia mnie światło dnia. Chusteczki wylatują z siedzenia i spadają na czarny żwir, którym obsypany jest podjazd Akademii High Moon.

- Jakże...- wysoka kobieta w długiej spudnicy i wysoko upiętym koku stała na wprost mnie wyraźnie z zszokowaną miną - ...miło panienkę poznać.

Kiedy wysiadam kobieta przypatruje mi się uważnie. John stoi obok mnie z walizkami w dłoniach. Ja jednak nie zważam uwagi na żadne z nich.

Ogromny budynek wyglądający zza pleców wysokiej kobiety aż się prosi, żeby na niego spojrzeć. Szara cegła i brak farby dają mu średniowieczny wygląd. Cztery duże wieże sterczące z wysokich murów wyróżniają liczne okna i gargulce, które się w nie wglądają. Dookoła tylko ciemny las. W tej chwili tylko jedno słowo może opisać bezbłędnie to oto miejsce : z a m e k.

- Ojej – wydałam z siebie ciche słowo podziwu. Sama nie mogłam uwierzyć, że w XXI wieku istnieją jeszcze takie … takie szkoły.

- Tak wiem. Moja reakcja była taka sama kiedy poraz pierwszy ujrzałam Akademie High Moon – Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem - Nazywam się Donna Livandii i jestem dyrektorką w tutejszej szkole. Ty zapewne jesteś Julie Moon. Jak już mowiłam bardzo miło cię poznać a teraz bardzo bym prosiła abyś udała się za mną. Z przyjemnością pokażę ci twój nowy pokój i przedstawię cię z twoją nową współlokatorką.

 

Wszystko później minęło jeszcze szybciej. Okazało się, że mojej współlokatorki nie ma w pokoju, dlatego John pomógł mi zanieść bagaże i nawet się nie żegnając wyjechał. Dyrektorka dała mi plan zajęć oraz podręczniki i zostawiła mnie samą z informacją, że mam się zjawić na kolacji o osiemnastej. A teraz leżę sobie na swoim nowym łóżku myśląc o tym co by było gdybym potajemnie wymknęła się na krótki spacer po ogrodzie. Pomysł jest bardzo kuszący dlatego bez wahania wkładam mój czarny płaszcz i chwilę później jak najciszej zamykam za sobą drzwi.

Chowając się za ścianą dzielącą internat od korytarza sprawdzam czy nikogo w pobliżu nie ma. Kiedy upewniam się, że nikt mnie nie zobaczy mam czas aby przyjżeć się jemu wyglądowi.

Korytarz jak to korytarz nie ma w sobie nic szczególnego, oprócz ogromnych witrażów po prawej stronie. Było ich pięć. Przedstawiały jakieś dziwne postacie. Na pierwszym stał jakiś męszczyzna z piórem w dłoni wpatrując się w jakieś drzwi. Przypatrując się im dokładniej zauważyłam dużą kłódę na ich klamce. „Co może znajdować się za tymi drzwiami tak cennego, żeby zamykać to na tak wielką kłódkę?”Naglenabrałam ogromnej ciekawości, żeby to sprawdzić. Jednak nie chciałabym zostać przyłapana pierwszego dnia w szkole na zakradaniu się do zastrzeżonego pokoju. Jeszcze by naskarżyli pannie Emily a wtedy miałabym kilkugodzinny wykład przez telefon...

Na samą myśl przebiegły mnie ciarki. Ostrożnie schodząc po schodach zauważyłam kolejną dziwną rzecz. W tej szkole nie było barierek przy schodach. Zauważyłam to kiedy przechodziłyśmy tędy z Panną Donną, lecz nie miałam okazji zapytać się o to, gdyż dyrektorka przez całą drogę tłumaczyła mi zasady panujące w Akademii.

Nie zwracając uwagi na kolejne niepokojące mnie elementy pchnęłam ogromne drewniane drzwi główne. Powitał mnie orzeźwiający powiew znajomego wiatru. Przywitałam go z uśmiechem a następnie ruszyłam w kierunku lasu. Podobnie jak we Francji tutaj już zdążyły opaść wszystkie liście, tworząc kolorową paletę barw. W pewnym momencie nadeszła mnie straszliwa ochota aby wziąć w dłoń zwykły szkicownik i ołówek i jednym machnięciem przelać ten obraz na kartkę.

Kiedyś kochałam szkicować. Dziadek uważał to za talent a ja za jedną z form spędzania wolnego czasu. Wtedy miałam go tak dużo, że codziennie zajmowałam się czym innym. Jednak rysowanie nigdy mi się nie znudziło.

Mimo, że jest mi trochę zimno wcale nie zamierzam już wracać. Wręcz przeciwnie dalej podążam w głąb lasu. W pewnym momencie słyszę cichy szum liści. Zatrzymuję się gwałtownie i odwracam się z niesamowitą szybkością. Niemożliwe co strach może zrobić z człowiekiem.

Zza krzaku wyskoczył mały jelonek. Miał około metra wzrostu i cały polany był w malutkie, białe cętki. Powoli zbliżył swój pyszczek w moją stronę. Ostrożnie wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Już wyciągał język, żeby ją polizać gdy nagle usłyszałam kolejny szum, tylko głośniejszy. Zdala zobaczyłam dużą sarnę, pewnie jego matkę.

- No dalej malutki. Zmykaj – szepnęłam do niego a on szybko się poderwał i ruszył w kierunku łani. Jeszcze długo tak stałam patrząc na znikającą za drzewami sarnę ze swoim młodym. Jednak moje zauroczenie nimi nie trwało w nieskończenie. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który dostałam od Susan na czternaste urodziny. Wskazywał wpół do osiemnastej. Najwyższy czas wracać do Akademii.

  Postawiłam krok gdy zdałam sobie sprawęz tego, że najwidoczniej nie mam pojęcia w którym kierunku mam iść. Mury szkoły dawno znikły mi z oczu. Jedyne co teraz widziałam to łyse drzewa i leżące pod nimi liście. Obróciłam się jeszcze raz we wszystkie strony … i jest ! Dostrzegłam jakiś ciemny cień niedaleko stąd. W głębi duszy miałam nadzieję, że to jakiś domek, w którym będzie ktoś kto wskarze mi drogę zpowrotem do AHM. Powolny spacer przerodził się w szybki marsz, jednak uznałam, że to nadal za wolno. Po paru minutach biegu byłam już przy dziwnym „cieniu”.

Przynajmniej miałam po części rację. Był to domek. Jednak nie sądzę aby był przez kogoś zamieszkiwany. Jedynymi wadami było to, że był on na drzewie i miał, można to tak ująć „trochę za dużo dopływu świeżego powietrza”. Miałam ochotę opaść na ziemię i zacząć płakać. Było już za piętnaście osiemnasta a ja nadal byłam w tym okropnym lesie, nie znając drogi do Akademii. Spojrzałam w górę. Na niebie zaczęły pojawiać się szare chmurki, które nie zwiastowały nic innego jak deszcz. Zupełnie jakby pogoda zmieniała się wraz z moim nastrojem. Chciało mi się płakać. Nagle jak na zawołanie krople deszczu powoli zaczęły spadać z nieba. Bez zastanowienia wspięłam się po starej lince, która zwisała z domku.

Gdyby nie dziury i kolor drewna powiedziałabym „Uroczo” jednak o tych rzeczach nie dało się zapomnieć. Deszcz zaczął padać coraz bardziej. Przez otwory wlewała się woda. Na szczęście ktoś był na tyle pomysłowy, żeby wstawić tu niedużą kanapę. Na niej leżał ciepły koc a obok jakaś książka. Podeszłam i wzięłam ją do rąk. „Romeo i Julia”. Dalej postawiony był maltki stoliczek zapadający się pod ciężarem kolejnych książek. Wszystkie należały do szekspira : „Hamlet”, „Otello”, „Kariolan” i inne. Byłam zaciekawiona wyborem mieszkańca tego domku. Niemogłabym czytać samych tragedii i dramatów. To zbyt przygnębiające czytać o takich rzeczach. Później człowiek kompletnie traci na psychice i wariuje...

Tak bardzo zajęłam się oglądaniem książek, że niezauważyłam kiedy słońce ponownie wyszło rzucając parę promieni wewnątrz domku. Przy nich wyglądał jeszcze bardziej przytulnie.

Starannie zeszłam przy pomocy tej samej linki i rozejżałam się ponownie. Niemożliwe ! Na wprost biegła wydeptana przez kogoś ścieżka. Jak mogłam jej nie zauważyć ! Zapominając o domku pobiegłam jej śladem, mając nadzieję, że prowadzi ona do szkoły. Parę minut później dotarłam do tych samych drzwi, którymi wymknęłam się na „spacer”.

Trochę mokra wyczyściłam buty o wielką i szorstką wycieraczke a następnie pobiegłam schodami na trzecie piętro. Stamtąd skręciłam w wschodnią wieżę i wdrapałam się na jej sam szczyt. Kiedy dotarłam na górę byłam kompletnie padnięta. Jednym ruchem pociągnęłam za klamkę.

- Panienko Julie ! - Na środku pokoju stała wysoka kobieta w długiej czarnej spudnicy i szarym swetrze. Włosy miała upięte w sterczący na czubku głowy kok

- to była panna Donna Livandii – Gdzieś ty się podziewałaś ?

Obok niej na łóżku siedziała średniego wzrostu dziewczyna. Miała długie blond loki i łagodne rysy twarzy. Niebieskie oczy miała spuszczone w dół, pokazując swoje długie i gęste rzęsy.

- Chciałam wyprostować nogi po podróży – wypaliłam szybko nadal przyglądając się siedzącej dziewczynie u boku dyrektorki – byłam tylko na spacerze w ogrodzie – dodałam pospiesznie.

- Panienko Julie – westchnęła – Nie można opuszczać murów Akademii bez pozwolenia jakiegokolwiek nauczyciela.

- Ależ ja nie opuszczałam murów tej szkoły – skłamałam – ja tylko chciałam zapoznać się z terenem i … - zająkałam się.

- Pewnie chciałaś sprawdzić gdzie są twoje sale lekcyjne – usłyszałam nagle głos dziewczyny zza pleców dyrektorki.

-Tak, właśnie – dyrektorka ostrym wzrokiem spojrzała na dziewczynę, która tym razem wpatrywała się we mnie ze współczuciem.

- No dobrze. To twój pierwszy rok tutaj. Dlatego, że nie znasz jeszcze tutejszego regulaminu daruje ci to. Ale pamiętaj, że musisz mieć pozwolenie aby opuścić szkołę. Jako zadanie pujdziesz do biblioteki i przeczytasz historię Akademii – patrzyła na mnie z niewiarygodnym jadem w oczach – I nie obchodzi mnie to, że akademie założył twój pra dziadek. A do tego przepiszesz mi cały regulamin i przyniesiesz mi go jutro po lekcjach.

Zrobiła zwycięzką minę i wyszła trzaskając za sobą drzwiami. Stałam tak zdrętwiała wpatrując się w podłogę.

- Nie martw się nią – blondynka wstała z łóżka i podeszła do mnie wyciągając rękę – jestem Victoria. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy z twoim zadaniem z miłą chęciom ci pomogę.

-Jestem Julie – podałam jej dłoń – dziękuję.

-Naprawdę mówię, żebyś się nią nie przejmowała – wzięła z biórka kolorowe czasopismo i usiadła na łóżku – ona zawsze straszy nowych uczniów. Nie lubi jak uczniowie nie przestrzegają zasad ale jest nawet w porządku. Trzeba tylko przestrzegać ten regulamin. Z resztą chyba po raz pierwszy widziałam ją w takim stanie. Zazwyczaj kiedy ktoś opuszcza AHM nie upomina go tylko od razu daje mu za karę jeden tydzień uporządkowywania aktów szkoły. Więc ten kto zrobił sobie spacerek ma do końca życia wyuczone, że nie warto wychodzić w zamian za sprzątanie. Upiekło ci się – kończąc to przewróciła stronę czasopisma i zajęła się jego czytaniem.

Gdy zobaczyłam Victorię przy dyrektorce nigdy nie pomyślałabym, że potrafi aż tyle gadać. Pewnie powinnam się cieszyć, że ktoś tutaj w ogóle chce ze mną rozmawiać.

- Skąd pochodzisz ? - Vic odłożyła pismo i usiadła po turecku naprzeciw mnie.

- Z Francji. Mieszkałam na obrzerzach paryża.

- Naprawdę ? Kocham paryż ! Chociaż nigdy tam nie byłam. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć wieżę Eiffla wieczorem, kiedy jest podświtlona. Niestety nigdy jej nie zobaczę. Nie mam kasy, żeby podróżować aż tak daleko. A ty dlaczego wybrałaś akurat Akademie High Moon ?

- Nie wybrałam jej. Po prostu muszę tu chodzić i tyle – podniosłam walizkę i położyłam ją na moim łóżku. Powoli rozpięłam zamek. Wszystkie ciuchy leżały poskładane w kostki. Na samym wierzchu leżał mundurek, który schowałam na postoju w przydrożnym sklepie.

- Dlaczego ?

- Ponieważ mój pradziadek ją założył. Potem chodził tu mój dziadek, tata, brat a teraz nadeszła moja kolej – westchnęłam. Nie lubiałam opowiadać o mojej rodzinie, ale pomyślałam, że jeśli ja się otworzę ona zrobi to samo.

Wzięłam parę bluzek i włożyłam je do otwartej szuflady kiedy Vic nadal patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- Żartujesz ?! Chris Moon to twój... - przerwał jej sygnał mojego telefonu. „O wilku mowa”. Mój kochany braciszek raczył się odezwać.

- Jak się miewa moja siostra w nowej szkole ? - w słuchawce usłyszałam roześmiany głos Chrisa. W tle dochodziły jakieś szepty. Najwidoczniej nie był sam.

- Całkiem nieźle, pomijając fakt, że parę minut temu Panna Donna Livandii oryczała mnie za wyjście z internatu bez jej pozwolenia i dała mi świetne zadanie. Chyba nieźle co ? - zapytałam z ironią.

- Tak – przerwa na śmiech – nie jest tak źle. Mam coś co cię pocieszy.

- Bilet do domu ? - zapytałam choć znałam odpowiedź na to pytanie.

- Niestety nie ale możesz przyjść przed biblioteke to się przekonasz.

Nie zdążyłam zapytać gdzie jest biblioteka, bo się rozłączył. Rzuciłam telefon na biórko i zajęłam się dalszym rozpakowywaniem rzeczy. Postanowiłam, że nie będę zawracała sobie głowy Chrisem. Pewnie się tylko wygłupia. Jednak ciekawość i tak zżerała mnie od środka.

- Victoria, wiesz może gdzie znajduje się biblioteka ? - zapytałam po chwili.

- Oczywiście. Musisz zejść do głównego korytarza i dojść aż do samego końca. Tam będą schody, którymi zejdziesz w dół. Tam będzie biblioteka – zakończyła z uśmiechem – A jeśli będziesz chciała to mogę ci pomóc.

-Nie dzięki – powiedziałam uprzejmnie – tylko tak się pytam. No wiesz, na przyszłość – uśmiechnęłam się do niej wymijająco i pomyślałam o niespodziance. Nagle komórka wydała z siebie dziwięk.

Podeszłam i otworzyłam smsa.

Niespodzianka nie będzie długo czekać. Pośpiesz się.”.

Nie wytrzymam. Muszę się dowiedzieć co mój kochany starszy braciszek dla mnie przygotował.

- Wiesz co, chyba będzie lepiej jeśli wypożyczę tę książkę z historią już teraz. Wypakowywanie rzeczy może poczekać. Wrócę za chwilę – mówiąc to zamykałam za sobą drzwi zostawiają Victorię samą.

No więc tak. Głównym korytarzem do końca a potem w dól. Chyba nie zapomnę. A jeśli Chris robi sobie ze mnie znowu żarty. Zanim wyprowadził się z domu dziecka uwielbiał wkręcać mnie i Sus. Może zostało mu to do tej pory ? Jeśli tak to obrażę się na niego.

Powoli schodzę chodami w dół. Moim oczom ukazuje się ogromna sala zapełniona milionami książek. Zaparło mi dech w piersiach. Jednak po chwili dostrzegłam coś jeszcze, a mianowicie kogoś jeszcze. Naprzeciwko schodów stał roześmiany Chris. Miał uczesane blond włosy, co było dla niego żadkością. W prawdzie mówiąc nigdy nie chciało mu się ich czesać. Ale nie to najbardziej mnie zaskoczyło. Był to jego ubiór. Bordowa bluza i jasne dżinsy tym bardziej nie były w jego stylu.

Po chwili wpatrywania się w Chrisa zauważyłam, że nie stoi on sam. Obok niego stał ktoś. Ktoś kogo dobrze znałam. To właśnie ten ktoś był niespodzianką.